Kolejny podmuch wiatru wyrwał z dachu blaszany gzyms wraz z dwoma uśpionymi gołębiami. Blacha wirowała jak dysk, rozbiła szybę w oknie pobliskiego domu, wpadła do mieszkania, z którego rozległ się krzyk. Gołębie spadały jak kamienie, uderzyły mnie w głowę, odbiły się, rozchlapały o chodnik, zostawiając czerwoną, pełną piór marmoladę.
Dobiegłem do starego domu. Szamotałem się z drzwiami. Były otwarte, co przeraziło mnie jeszcze bardziej. Wsunąłem się do środka. Okna i drzwi zabito dechami, prócz jednego pomieszczenia. Miało ze sześć metrów wysokości. Wyglądało jak szczątki jakiejś świątyni.
Coś trzeszczało i kołysało się. Na moją głowę kapała krew. Czułem wszędzie jej zapach.
fragment książki